Zakupy na ebayu #1

Każdy swój pierwszy raz przeżył albo wszystko jeszcze przed nim. Ja swoje rozdziewiczenie miałem tydzień temu. Ale nie bójcie się szanowni kandydaci na czarodziejów. To o zakupy na ebayu chodzi. Poniżej podsumowanie moich pierwszy zakupów na ebayu.


Retrolupa: Watara Supervision

Firma Watara w roku 1992 wydając konsolę Supervision próbowała stawić czoła hegemonii Nintendo na rynku kieszokonsolek. Oto krótka historia oraz przegląd tej nieznanej platformy jaką jest Watara Supervision.


Podsumowanie roku 2016

Klawiszologia powinna spłonąć w piekle.

- Kamilku, ja nie potrafię otworzyć tego okienka - mówiła moja babcia, kiedy prosiłem ją, by kliknęła na któreś okienko w Windowsie. Jej próby sterowania myszką wyglądały tak, że patrzyła na monitor, później - przy ruchu myszką - patrzyła na myszkę i z powrotem na monitor zobaczyć, gdzie już jest kursor. Złota kobieta. Nie miała problemów z tym, że jako smarkacz, wolne chwile spędzałem przy Morde Kopać (czyt. Mortal Kombat). A zamiast oglądać w telewizji seriale, wolała patrzeć jak gram w Arkanoid. Ale to były dawne czasy. Myślę, że gdzieś na przełomie 5-cio sekundówek w Orange, a Yattamanem na Polonii 1. W każdym razie nie byłem wtedy stanie pojąć, jak można nie umieć zrobić tak, wydawałoby się prostej i naturalnej czynności, która nie wymaga żadnych specjalnych umiejętności. To jak, jakby ktoś w tych czasach nie umiał wysłać SMS-a.

To samo jest w przypadku gier. Jeśli macie ochotę w coś zagrać, to pewnie czytacie recenzje, sprawdzacie ile gra kosztuje i kupujecie. Albo zerkacie, ile macie ile zostało wam transferu na chomikuj i ściągacie, piraci. Później tylko włączacie grę i gracie. Zazdroszczę wam tego. Ja włączam grę, zakładam na głowę kaptur i wchodzę do pierwszej komnaty z pół bossem - konfiguracją sterowania. Niestety, ja jestem klawiszowo upośledzony i ograniczony. Dlatego, że przez długi czas grałem na starym pryku, to ten naturalny, growy proces asymilacji został brutalnie zgwałcony. I kiedy większość z was, dokładała do WSAD-a kolejne klawisze, to ja płakałem, że gry na Youtube mi skaczą. A teraz, kiedy mam do czynienia z grą, w której muszę korzystać w więcej niż 5 klawiszy, to daje sobie spokój. Mam taką manierę, że jeśli już usilnie chcę w coś zagrać, co wymaga ode mnie użycia całej klawiatury, to przeglądam, co wydaje mi się niepotrzebne i mapuje pod przycisk z dala od mojego zasięgu.
"Przywołaj kruka" - pewnie nieistotne, dam pod apostrof
"Zapal pochodnie" - nie użyje zbyt często. Ustawię pod backslash.
I tak dalej.
Zwykle kończy się tak, że grając, widzę nadbiegającego trolla i zamiast rzucić w niego toporem, to zrzucam hełm z głowy. Co szybszy jeszcze zdąży zareagować. Gorzej jeśli zrobiło się ciemno i trzeba zapalić pochodnię, którą to ustawiło się pod cholernym backslashem, o czym już się zdążyło zapomnieć. Ewentualnie dowcipny deweloper miał na to kontrę i przy próbie podniesienia hełmu, nasz bohater zadudni: "Nie tak szybko. Daj ochłonąć!". Bo to przecież oczywiste, że dropnięcie equip-a potrafi nieźle wykończyć.

Oczekiwania rosną, a programiści dostarczają nam to, czego chcemy. A nawet, jak czegoś nie chcemy, to testowo to dorzucają. Tak na wszelki wypadek - może się przyjmie. Czasem pomysły zupełnie nietrafione. Na szybko przychodzi mi do głowy CD Project RED, który zaserwował nam Geralta z Rivii, któremu włosy jeszcze bardziej naturalnie chybotały na wietrze. Niewiele zmienia, ale można się pochwalić, nawet jak gracz nie skorzysta. To tak jak w restauracji - na schabowego kładzie się jakieś zielsko, które jest tylko po to, by potrawa ładniej, bardziej elegancko wyglądała. Uprzedzam - nie nabijam się z Wiedźmina. Choć sam nie zaszedłem poza menu, to doceniam ją. Jest to prawdziwa perełka, z której - my, Polacy - powinniśmy być nie mniej dumni niż z Papieża, Lewandowskiego czy pierogów. Pomijając to, że pewnie zgarnął więcej nagród, niż Titanic.

Heh, co do głupot, to przypomniało mi się, że w Quake-u była opcja invert mouse-a. Jeśli ktoś nie kojarzy, to chodzi o to, że wertykalne ruchy myszy były odwrócone. Głupie, a kolega tak grał. Kolega, który założył tego bloga - śmieszny typek.

Zupełnie nie w temacie. Ktoś w pracy ostatnio zapytał się mnie o ulubioną za małolata grę na multiplayer. Bez większego zastanowienia się odparłem, że chyba Micro Machines. Zdziwił się i powiedział, że przecież w tę grę nie można było grać na internecie. Śmiesznie, bo zdałem sobie sprawę, że kiedyś nie było żadnej gry na multiplayer. Przypomnijcie sobie, czy pytając kumpla z podwórka pytaliście czy zagracie w coś na multi, czy czy zagracie w coś na dwóch, względnie trzech albo czterech. Grając w Micro Machines, dwie osoby grały na jednej klawiaturze, trzecia na joysticku, a czwarta chyba na myszce.

Pomimo, że za gnojka był w zasadzie tylko jeden gatunek gry: Idź w Prawo, Czasem W Lewo I Górę. Nie było osi Z, ani trójwymiaru, to było tak jakby lepiej. Gry były ciężkie, ale w pozytywny sposób ciężkie. Denerwowały, ale nie dało się od nich odejść. Jeszcze tylko raz i kończę. I tak dalej, nie zdając sobie nawet sprawy, że nieświadomie zaczęliśmy kumplować się z syndromem sztokholmskim. Wiadomo, powiecie, że grało się w to co było, nie było większego wyboru. Pegazus, a później Amiga. Gry wymieniało się z kolegami z bloku - dzwoniąc do nich domofonem. To nie jest kwestia sentymentu. Kiedy odbierałem swojego NES-a od kuriera, zapytałem czy mogę otworzyć przy nim paczkę, to widząc, że zakupiłem tę konsole, sam nie ukrywał swojego entuzjazmu. Gdyby miał fajrant, to pewnie z chęcią wpadłby na partyjkę Castelvanii. To nie jest tylko kwestia miłych wspomnień. Jakoś nikt nie reanimował pralki Frani, bo pamięta, że super czyściła kalesony. Większość z tamtych gier nadal jest mocno grywalna. Bardzo fajne czasy. Czysta przyjemność z grania, gdzie jedyną opcją, po uruchomieniu gry był przycisk start. Do pełni szczęścia wystarczał prostokątny kontroler z krzyżakiem i 4 przyciskami.

No dobra, może jeszcze podkradziona działka Vibovitu Junior.

Oldschool-owy multiplayer

Przegląd niekoniecznie dobrych gier.


Jubileusz! Tak, tak, sami jesteśmy w szoku, że kolejny film będzie już dziesiątym. Czujemy się tak, jakby pierwszy powstał zaledwie pięć miesięcy temu.

A że zarys świąt jest już widoczny na horyzoncie, to z tej właśnie okazji - no i paru innych, np. że ostatni nasz film - z The Lost Vikings - jest już na 28 podstronie Youtube-a (kawałek za trailerem The Wolf of the Wall Street?!), i też z okazji 30 subskrypcji, których jeszcze nie mamy (ale to już bardziej na zachętę) postanowiliśmy, że w nadchodzącym, środowym Streamie weźmiemy na warsztat gry, które są tak jakby nie najlepsze.

Dlaczego akurat to robimy? Byście wy - niewinni ludzi nie musieli. Poza tym czasem zdrowo zanurzyć się w odmętach syfu, by bardziej docenić coś, co syfem nie jest.




Prawiczki streamują: The Lost Vikings (PC)

Nie będziemy ukrywać, że najczęściej padającym od naszych widzów1 pytaniem, było kiedy wreszcie skończymy Vikingów. Dyplomatycznie odpowiadaliśmy, byście byli czujni, bo jest to drobiazgowo zaplanowana niespodzianka (nawet dla nas). Cóż, dziś - w Mikołajki - kończymy się z wami droczyć i zrzucamy zasłonę milczenia.

Plan na najbliższy, środowy Stream jest więc taki:
- tradycyjnie i nie chcący spóźniamy się ze startem
- zastanawiamy się dlaczego mikrofon łapie szumy, a pad nie reaguje
- gramy, popijając piwem i rzucając od czasu do czasu hermetycznym żarcikiem, z którego prawdopodobnie tylko my będziemy się śmiać
- spuszczamy wpierdol Tomatorowi, kończymy grę2 i przybijamy sobie zwycięskie piątki

Zachęcamy do dzielenia się z nami tymi przeżyciami i dołączenia do Streama.
Oglądajcie i komentujcie. Jesteśmy otwarci na każdą sugestię i nie boimy się krytyki (chyba, że negatywnej - na nią nie jesteśmy w ogóle gotowi).



1Znajomych
2Chyba, że się w środę nie uda, to wtedy nie skończymy

Unboxing: Kolekcjonerska edycja gier na małe Atari od Retronics.

Pewnie każdemu zdarzyło się otworzyć stary album ze zdjęciami. Ale nie taki, który trzyma się w folderze "Zdjęcia" na partycji D, tylko taki z fizycznymi stronami, otulonymi parszywą - najczęściej w kwiatki - okładką i westchnąć miło i smutno. Miło, że znalazło się coś co kiedyś sprawiało frajdę i smutno, że to już nie wróci, że pozostanie to jedynie wspomnieniem i fajnym, ale nie do spełnienia marzeniem, by to odzyskać.

Na szczęście zdarzają się osoby, które wiedzą, że to gówno prawda i są w stanie, przy niemałym wysiłku swoje marzenie zrealizować. Pakując w ten plan mnóstwo wolnego czasu i swoich oszczędności. Nie zastanawiając się, czy inwestycja się zwróci, a często ze świadomością, że nawet jak coś na tym zarobi, to nie tyle, by kupić za to nowego Bentley-a, którym będzie się podjeżdżało pod ulubioną restaurację, serwującą wybitne foie gras, tylko ewentualnie na bilet miesięczny, którym zajedzie się do Carrefoura po pasztet "Kogut".

Jednym z takich ludzi jest współczesny Gepetto, czyli Jerzy Dudek z firmy Retronics, który spełnił swoją fantazję, tworząc kolekcjonerską edycję gier na Atari XL/XE. Nieważne, jaka jest jego historia. Nieważne, czy przeglądając stare zdjęcia wróciły wspomnienia czy znalazł w piwnicy kasetę z Liroy-em i przypomniał sobie, że na kasetach też wypuszczano gry. Ważne że, zrobił to dla siebie i dla garstki innych ludzi. W tym dla nas.

To żadna prywata. Nikt nam za te słowa nie zapłacił, nie dostaliśmy nic w prezencie. Kupiliśmy i - ze sporym poślizgiem - dostaliśmy gry. Robimy to z czystej przyjemności i w hołdzie dla tego rzemieślnika. Bo robiąc sobie dobrze, zrobił i nam, więc się odwdzięczamy. Tak o, po ludzku. I teraz to otwieramy. Z wami.